Nie będzie łatwo lecz będzie warto ...
Nie będzie to najłatwiejszy wpis na moim blogu, lecz czuję, że chce go stworzyć, że jest potrzebny i ważny nie tylko dla mnie. Ten rok 2024, nie należał do łatwych jak ostatnie prawie 7 lat mojego życia, było jak rollercoster, a ja czasem nie dowierzałam, że to moje życie, ciągle zadając sobie pytanie; Co zrobiłam, że tego doświadczam, często pytając Dlaczego tego doświadczam, kompletnie nie umiejąc znaleźć na to odpowiedzi, ani w niebie, ani w życiu ani w sobie. Odpowiedzi nie było, nigdzie. Na próżno mi było jej szukać, więc podeszłam do tego dość pragmatycznie: Zaczęłam z tym żyć, na początku całkowicie nie wiedząc, co ja tak naprawdę do cholery w tym życiu robie, gdzie jestem i po co, tutaj przyszłam. I zacznę tą historię od depresji, na którą chorowałam, przez kilka lat. Oczywiście, nic sobie z tego nie robiłam, bo wiedziałam, że nie mogę się rozpaść, bo siebie samej nie zdołam poskładać. Z perspektywy dzisiejszego dnia, wiem, że musiałam się rozpaść, żebym mogła siebie poskładać zupełnie od początku, 6 lat temu nie wiedziałam, że będzie to konieczne, żebym mogłam dalej żyć, albo znaleźć w swoim życiu sens, znaleźć go w sobie. Nie zliczę dni, kiedy jedyną moją myślą było, odejść z tego świata. Śmierć, była mi bliższa niż życie, tygodniami. Tygodniami, wstawałam rano niczym robot, będąc kompletnie wyłączoną na cokolwiek, bylby przetrwać jakoś dzień do końca i móc zapisać w dzienniku kolejny krok, do przeżycia. Kolejną próbę wytrwania z samą sobą, bólu, który każdego dnia był nie do zniesienia. Bolało mnie wszystko, każdy możliwy życiowy krok, czynność, umycie sobie włosów, zadbanie o siebie, ubranie siebie, pomalowanie się, bolało mnie wszystko. Dopiero teraz widzę, że to naprawdę cud, że to przetrwałam, że to przeżyłam. To było piekłem na ziemi, lecz było mi potrzebne. Były takie dni, kiedy nie miałam siły siebie umyć, ugotować sobie coś do zjedzenia, zadbać o siebie, a co dopiero zadbać o innych. Godzinami leżałam w łożku, nie mogąc spać, z bólu. Próbowałam tabletek, medytacji, hipnozy, afirmacji, suplementacji, jedzenia, nie jedzenia, postów przerywanych, głodówek a potem znówu jednak jedzenia, bo może z głodu nie mogłam zasnąć, nie. Nie mogłam zasnąć z bólu, z nie bycia sobą, nie życia swoim życiem. Czasem zasypiałam o 4tej nad ranem, żeby o 7 wstać do pracy, iść do niej na 12h, a potem znów nie mogąc zasnąć, i tak dzień w dzień, miesiące, potem lata... Był taki moment, w którym się poddałam. I pozwoliłam się sobie rozpaść. Zwolniono mnie z pracy, odeszła moja rodzina, znajomi przestali się odzywać, lecz w takim stanie właściwie, nie mogłam mieć znajomych i ich nie miałam. Tak naprawdę tylko jeden człowiek wiedział, był i trwał, może nie wiedział wszystkiego, bo bardzo długo to ukrywałam ( nie miałam odwagi ani siły tego nazwać - że jestem chora, z bólu). Całego bólu, którego nie przetworzyłam w przeszłości, kiedy uciekałam od czucia czegokolwiek, bo nie chciałam być świadoma tego, jak byłam przez lata krzywdzona, przez ludzi. I nie spodziewałam się, że to kiedyś wyłączy mnie z życia, na dobre. Wyłączyło, i zgodzę się z tym, że jest coś takiego jak depresja wysokofunkcjonująca, tylko każda taka po czasie zmienia się w niskofunkcjonującą, która położy Cię na łopatki, całkowicie domagając się od Ciebie jednego ; Uwagi i prawa głosu. Ciało mówiło do mnie lata, bezskutecznie. Nie słuchałam go, zupełnie nawet nie potrafiłam tego odczytywać, łatwiej mi było hm, w sumie co? Ani nie piłam, ani nie ćpałam, ani nie imprezowałam, może jadłam a czasem ćwiczyłam, kupowałam traciłam wszystkie pieniądze a potem zadłużałam się, nie mając z czego tego spłacić. Może to taka wersja soft depresji, albo bardzeij porządana forma bycia konsumpcyjną hot girl, która tylko sobie kupuje ubrania na kredyt, którego nie ma czym spłacić. Tak mi było łatwiej to przetrwać, tak było mi prościej, ukrywać, że choruje moja dusza, nie mogąc znieść iluzjii, w jakiej żyję. Myślę, że nawet jeśli ktoś chciał mi w tym czasie pomóc, nie przyjełabym tej pomocy, bo nie uwarzałam siebie za kogoś, kto potrzbuje pomocy. Wręcz przeciwnie, byłam w rozdziale królowej przetrwania, uważając, że radzę sobie świetnie, wybitnie wręcz, a tak chujowe samopoczucie, jest częścią procesu, częścią SUKCESU, i ceny, którą muszę za to zapłacić. Ceną stała się, codzienna chęć odebrania sobie życia, bo czułam się tak źle. I ten rok był zwięczeniem tego całego "procesu", bo dostałam pracę swoich marzeń, którą bardzo chciałam w końcu WYGRAĆ, udowodnić sobie, że naprawdę do czegoś w tym życiu się nadaję, że potrafię coś osiagnąć, po milionach prób szukania miejsca dla siebie, wśród ludzi, branż, zespołów, prac, zajęć, szkoleń, zawodów, które w tym czasie wykonywałam. I udało się, osiągnęłam swój cel, osiągnęłam target kwartalny, pobiłam wynik, najniższego progu premiowego, po czym rozpadłam się całkowicie, i było jeszcze gorzej niż dotychczas. Dopiero zaczęłam wstawać na autopilocie, dopiero przekonałam się co to jest, żyć poza swoją włąsną kontrolą. Nie których dni i momentów, nawet z tamtego czasu nie pamiętam, chyba to wyparłam. I znów zaczęłam zjeżdzać w dół, po raz kolejy tracąc sens swojego życia i istnienia. I nie bez powodu mówi się , że jeśli nie masz sensu w sobie, nie znajdziesz go nigdzie indziej. I tak było w moim przyapdku. Ciągle siedziałam w internecie, patrząc na życie innych, pytając siebie co robię nie tak, co jest zemną nie tak, że moje życie tak nie wygląda. Tylko nigdy, nie zadałam sobie pytania, jak chcę żeby moje życie wyglądało, i co tak naprawdę chcę w nim robić, żeby sprawiało mi RADOŚĆ? Gdy znowu się rozpadłam, znowu zwolniono mnie z pracy, i straciłam swoją wymarzoną pracę, bo zastopiono mnie kimś innym, bo już bez rekordowych cyferek, nie byłam potrzebna. Więc wypad. To moje błogosławieństwo, bo mogłoby się stać coś o wiele gorszego, gdyby mnie wtedy nie zwolniono, już na tym etapie wiedziałam, że jeśli wciąż będę uciekać, przed tym rozpadnięciem się, nie pójdę dalej. I pozwoliłam sobie na to, by odpuścić kontrolę. By przestać trzymać na siłę cokolwiek, co mi nie służy, a odpuścić bieg, który kompletnie mnie wykończył, pozbawił sił, spokoju, radości i szczęścia, zadowolenia z siebie, ciągle starając się być kimś, kim tak naprawdę nie jestem. Dziś na moim IG w relacji, napisałam, że dziękuję za moment, w którym cieszę się upieczonym chlebem i możliwością jego zjedzenia, bo wiem, jaka była do tego droga. Bardzo długa i kręta, od momentu kiedy nie cieszyło mnie nic, a w każdym dniu miałam tylko za zadanie : Przetrwać. I często widuję takie rolki na IG: "Mają Cię za leniową, podczas gdy ty, wstając rano wiesz, ile siły i pracy, wkładasz w to żeby tylko ISTNIEĆ" . Wiem, ile włożyłam pracy, by tutaj w ogóle być, by wyjść z mroku, który odbierał mi miesiąca chęć do życia, do bycia na tym świecie. Czułam się nie potrzebna, czułam się niczyja, niechciana, przeklęta, czułam się ofiarą latami zgadzjąc się na traktowanie mnie w sposób nie cenzuralny, tylko dlatego, żeby móc coś znaczyć. Żeby być ważną dla kogoś, dla czegoś, żeby móc powiesić sobie na ścianie kolejny certfikat albo skończyć kolejny kurs, czy szkołę i dopisać kolejne jakże ważne i istotne stanowisko w CV, by móc poczuć się dumną i potrzebną. Niestety, dawało to tylko chwilowe zadowolenie, i tak siebie nie doceniałam, i tak właściwie, nie czułam praktycznie nic, szłam po kolejne "TROFEA" żyjąc nie swoim życiem, życiem, które wpędzało mnie w depresję, choroby, ciągłe życie w strachu, lęku, przerażeniu, obsując z ludźmi, którym tylko byłam potrzebna do czegoś, a nie byłam kimś wartościowym. Tylko, jeśli dla siebie nie miałam wartości, to jak toś wartościowy miał mnie cenić? Nie wiedziałam, że tak tofunkcjonuje do czasu, kiedy naprawdę nie siadłam ze sobą, i nie zobaczyłam jak pusta jestem przez to wszystko, jak bardzo sobie samej nie mam nic do zaoferowania, podczas gdy tego oczekuję od życia, od świata, od innych. Byłam wykończona dawaniem innym, bo tak zostałam zaprogramowana w dziecińastwie, i ciągle powtarzałam, że jestem zmęczona, zupełnie się teraz sobie nie dziwię, byłam zmęczona, byciem w ciągłym kołowrotku, nie mając do siebie ani grama szacunku, uważając siebie za gówno, które nie jest warte niczego co wartościowe. Nikogo, kto naprawdę ceni siebie, swój czas, swoją energię, swoje życie i siebie. Pewnie miałam takich ludzi w okół siebie, lecz kompletnie mnie to nie interesowało, za to manipulatorzy, aferki, plotki, kłotnie i rozwiązywanie czyiś konfliktów - było moją pasją. Tak bardzo była zdesperowana, żeby być potrzebną, nie będąc potrzebną dla samej siebie. I to zawsze rodzi szereg komplikacji życiowych, a ja długo nie mogłam zrozumieć po co mi to i dlaczego tak mam, skoro z całych sił chce inaczej. Bo nigdy nie potrafiłam postanowić się rozpaść, żeby stać się tym kim naprawdę jestem, by móc zacząć z tego poziomiu, czując to każdą komórką ciała, zacząć poprostu być SOBĄ, nie ważne jakie w życiu z tego tytuły będę miała, nie ważne ile z tego będzie pieniędzy, jakie będę miała zasoby, a jakich mieć nie będę, to nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko dla mnie jedno: Moje życie w zgodzię ze sobą. Robienie tego w życiu co sprawia, mi naprawdę radość, i otaczanie się właśnie takim życiem, takimi rzeczami, taki osobami, które dokładnie w taki sam sposób patrzą na życie, albo żyjąc w tym tylko ze sobą, bo tak też czasem w życiu jest, i to jest całkowicie OKEJ, nie każdy z nas potrzebuje do życia, ludzi. Czasem wystraczy jedna osoba, czasem wystarczysz Ty i jedna osoba, i twój pies <3 I tyle, to też jest okej, ważne żeby znaleźć dla siebie , swoje okej. Szczere, prawdziwe, może nie modne i staroświeckie, może inne niż norma, walić to. TWOJE. Tyle.
Mogę powiedzieć, że tym rokiem kończę pewien bardzo trudny etap w moim życiu. Wnioski?
1. Pozwól się rozpaść sobie, kiedy czujesz, że tak potrzbujesz. Walić jakieś cholernie prace, stanowiska, jebane cyferki, szefów, którzy i tak Cię wypierdolą, jak tylko będzie okazja, przyjaźnie czy znajomości, które oparte są tylko na plotkach, wspólnym knuciu, manipulowaniu tobą. Daj temu odejść, nawet jeśli nic nowego jeszcze do Ciebie nie przyjdzie, to jest okej, wszystko w życiu ma swój czas i miejsce. Coś musi odejść, żebyś mogła poczuć to co ma do Ciebie przyjść, już zupełnie na innych zasadach.
2. Poszukaj w swoim życiu BOGA, nawróc się. To był przełom, kiedy zrozumiałam, że potrzbuję w życiu, wiedzieć, że jest to coś, ktoś, któ potrafi wszystko, kto jest w jakiś sposób wszechmogący, potrafiący "zrobić" za mnnie rzeczy, w których mnie przez lata nie udało się zrobić nic. Siła, która wyznaczyła sens mojego życia, kiedy fizycznie go nie miałam. Autentycznie, odkąd poprosiła Boga o pomoc, w temacie moich uzależnień, w temacie głosów w mojej głowie, które nie dawały mi spać, w tematach, któe latami nie dawały mi ŻYĆ, odeszło to z dnia na dzień. Tego już w moim życiu nie ma, a zmieniła to modlitwa, zmieniła to prośba, o zabranie tego odemnie, bo dłużej tego nie wytrzymam, dłużej tego nie uniosę, dżwigając to sama.
3. Nie musisz chodzić na terapie, nie musisz też brać leków, żeby wyjść z depresji. I możecie sobie gadać co chcecie, opowiadam sowją historię, ja to zrboiłam bez tego. Chodziłam na terapię, która nic nie wnosiła w moje życie, a tylko projektowała na mnie czyiś punkt widzenia. Pamiętam, jak poszłam na sesje, i zapłaciłam za to 170 zł po czym, miałam na kolejną wizytę przyjść, za tydzień i wydawaćna to miesięcznie 700 zł, pomyślałam, że to jakiś absurd. Kupiłam dziennik za 10 zł, zaczęłam rozmawiać z ludźmi, którym ufam, żeby pewne rzeczy wypowiedzieć na głos, zaczęłam codziennie siadać do bycia ze sobą, zdrowo jeść, i chodzić na trening, gdzie także byłam ze sobą. Wydaje na to 170 zł miesięcznie, reszta to mój czas, moje zaangażowanie i moje magiczne moce w postaci, SIEBIE I stawania przy sobie, bycia ze sobą. Tyle, to jest bezpłatne i jest nawykiem, na początku wiedziałam, że będzie ciężko, aż wkońcu stało się łatwiejsze. Wyrabiam w tym nawyk, i teraz nie wyobrażam sobie inaczej. Nie potrzbujesz do tego niczego innego jak siebie i dania sobie słowa, że to zrobisz. Chuj z tym co przeżyłaś, 30 lat temu... Każdy z nas coś przeżył co go uksztaltowało, w lepszy i gorszy sposób. Nie ma to na ten moment żadnego znaczenia, ważne jest co teraz z tym zrobisz, i co z tego stworzysz w dniu dzisiejszym oraz w przyszłości. Tyle. To są tysiące, jakie wydałam na oszustów z branży rozwoju osobistego, któzy zarabiali na miim bólu, trzeba poznać jak to działa od środka, i zobaczyć ile wart jest ten cały "biznes" Pięknych miniaturek i pisania e-booków w gotowych szablonach, to jest ściema, tak samo jak i te terapie. Rozpoznaj swoje potrzeby, poznaj siebie i zoabcz czego potrzbujesz, i zacznij to sobie dawać. TYLE! Praca od dziś do końca życia, przestań oszukiwać siebie, że jest inaczej i szukać PERFEKCYJNYCH rozwiązań, takich nie ma. To tylko sposób, żebyś komuś "sprytnijeszemu" oddał swoje pieniądze, za nic. Więc, nie ma to sensu ;)
4. Twoje życie zacznie się wtedy, kiedy się rozpadniesz i poskładasz na nowo. To jest droga przez mrok, to jest droga przez męki, to nie jest droga dla każdego. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie. Im szybciej wejdziesz w ten proces i pozwolisz sobie całkowicie upaść, tym lepiejd la Ciebie i tym łatwiej będzie Ci wejść w nowy etap. Rozpadnięcie się, jest koniecznym procesem zmian, jakie muszą w Tobie zajść, jeśli chcesz naprawdę zacząć realizować swój potencjał, swoje cele, i swoje prawdziwe życie. Bez tego, niestety się to nie wydarzy. Jak trening nie będzie skuteczny, to nie będziesz miał zakwasów, jeśli nie dopuścisz do upadku mięśniowego, nie zbudujesz mięska. Możesz z tym dyskutować, tak to natura dla nas zaprojektowała. Ostateczny wniosek jest jeden, i pamiętam jak pewnego dnia sobie to powiedziałam: Jak nie chce żyć dla siebie, to przynajmniej zacznę tworzyć coś dla innych. Rozpocznij w życiu projekt, który aż będzie mroził Cienie na samą myśl, że to możesz mieć, że to jest Twoim życiem. I ten rok 2025, właśnie ten etap w moim życiu rozpoczyna: Trasę zapierdalania po swoje marzenia, by dopełnić to kim jestem aktualnie. Nigdy nie zapomnę co mnie tutaj doprowadziło, jestem za to niesamowcie wdzięczna, że potrafiłam to przetrwać. I stworzyć siebie na nowo, taką jaką zawsze byłam, tylko nie miałam do tego dostęu, będąc taką, jaką chcieli mnie mieć inni. Myślę, że to już chyba dorosłość... Wraz z pierwszym siwymi włosami na mojej pięknej głowie, pojawiła się i ta życiowa mądrość. Dziękuję Ci Boże za te 7 lat życia, które czasem przypominało grę a nie realne życie, kiedy latami walczyłam o przetrwanie, kiedy rodziłam się w swojej sile, wierze i wartości, wszystko w zgodzie z Tobą, twoimi wartościami oraz MINIMALIZMEM <3
To wszystko dopiero początek, a ja już zacieram ręcę, bo będzie się działo!
Dziękuję CI, że zemną jesteś, dziękuję Ci, że dotrwałaś do końca. Niech moja historia, będzie dla Ciebie lekcją, albo zaproszeniem, do tego, by zawalczyć o siebie i swoje marzenia. Realizować je i iść swoja drogą, nawet jeśli Ci co mieli Ci w niej towarzyszyć, zostawili Cie, to nie ma znaczenia, siła jest w Tobie, tylko musisz ją w sobie odnaleść bądź stworzyć na nowo, korzystać z niej i tworzyć wszystko to co dla Ciebie najlepsze!
Widzimy się w 2025 roku!
<3
Komentarze
Prześlij komentarz